MAROKO: co nas spotkało w Maroku, czyli czas na narzekanie

Wyprawy do Maroka nie potrafię jednoznacznie ocenić. 
Spotkało nas wiele dobrego, ale też wiele złego i odnoszę wrażenie, że dawka złych emocji była większa, niż w innych odwiedzanych przez nas krajach... 
Czuję żal i niesmak. Dlaczego? Zapraszam do lektury.




Nie wiem sama od czego powinnam zacząć ten post, bo złych sytuacji było w tej podróży wiele. Chciałabym od razu zaznaczyć, że wyjeżdżamy często i nie raz gościliśmy w krajach tzw. trzeciego świata, gdzie biały turysta jest synonimem pieniędzy i gdzie wyciągano do nas ręce, ale jeszcze nigdy nie spotkaliśmy się z taką agresją, jak w Maroku (poza jedną nieprzyjemną sytuacją w dominikańskiej dżungli), kiedy chcieliśmy komuś odmówić. Po powrocie do kraju szukałam podobnych relacji w sieci i okazuje się, że dziesiątki turystów doświadczyły tego samego, co my.

Przejdźmy do konkretów... W Maroku najpopularniejszym zajęciem jest bycie samozwańczym parkingowym. Panowie przesiadujący na ulicach "kasują" za parkowanie, chociaż parkowanie jest  teoretycznie darmowe i do tego niestety trzeba się przyzwyczaić. W momencie zajęcia miejsca niezwłocznie przybiegnie do nas facet, który zaczaja się na podjeżdżające samochody i zakomunikuje nam ustaloną przez siebie cenę parkingu. Sytuacja zaczyna być niedorzeczna, kiedy jest to parking centrum handlowego, np. Auchan, który należy do sklepu i jest darmowy. Można zapłacić lub można próbować uciec przed takowym parkingowym, ale trzeba zachować ostrożność, bo raz zdarzyło się, że facet trzymał z całych sił nasz samochód...


Na uliczkach mediny w Marrakeszu


Bardziej nieprzyjemna sytuacja miała miejsce w Marrakeszu (jak dla mnie epicentrum marokańskiego chamstwa). Żądni wrażeń i chcąc poznać ich kulturę, postanowiliśmy zamieszkać na medinie w tradycyjnym riadzie (wspaniałe posiadłości w centrum miast, gdzie niegdyś zamieszkiwały wspólnie wielopokoleniowe rodziny i klany, wewnątrz których znajduje się wspólne patio, ogród, a nawet rosną drzewa- warto przenocować w takim hotelu/ hostelu!). Jako, że nasz riad znajdował się nieco na uboczu i do centrum mediny mieliśmy kawałek spacerkiem, udało się bez problemu zaparkować samochód na jednej z bocznych uliczek. W trzeciej dobie pobytu, kiedy wracaliśmy z centrum, podszedł do nas facet, którego nigdy wcześniej nie widzieliśmy i oświadczył, że "on tu pilnuje" i zażądał pieniędzy i to niemałych za rzekome pilnowanie samochodu. Nie przekonało go, że wcześniej się nie pojawił i że ulica jest miejscem publicznym. Zaczął agresywnie atakować nas o pieniądze...Kiedy go zignorowaliśmy, udał się za nami do riadu i zaczął dyskutować po arabsku z gościem z recepcji. I teraz najlepsze... Przekazaliśmy recepcji, że faceta wcześniej nie było i nie są mu należne żadne pieniądze, a oni na to, że wszyscy mu płacą i zaczęli w nieprzyjemny sposób dyskutować z nami na ten temat. Zamiast pomóc nam pozbyć się gościa, wspierali go w parkingowym procederze. Finalnie skwitowali, że zrobimy, co chcemy. Okazało się jednak, że nie mogliśmy zrobić, co uważamy, bo facet zastawił nas celowo motorem... Ręce nam opadły. Rozmowa stała się bardzo agresywna. Na szczęście działo się to wczesnym rankiem, bo w dzień lub wieczorem za naszym parkingowym stanęłoby kilku kolejnych Marokańczyków gotowych do walki. Zapłaciliśmy mniej, niż żądał i odjechaliśmy słysząc za sobą przekleństwa i krzyki...






Kolejnym problemem w Maroku jest oszukiwanie na cenach w restauracjach. Nie raz płaciliśmy więcej, ponieważ dokładano do naszego zamówienia dodatkowe rzeczy, których nie chcieliśmy, ale gorszą sytuacją było dokładne zrealizowanie naszego zamówienia, a na rachunku wypisanie innych- oczywiście dużo wyższych- cen... Kiedy zapytaliśmy dlaczego ceny są takie, wskazując na prawidłowe z menu, usłyszeliśmy, że to jest inne menu... Za każdym razem będąc jawnie oszukiwanym, człowiek ma ochotę postawić się i nie zgodzić, zawalczyć o swoje, ale staje się to niemożliwe w momencie, kiedy nas jest 4, a ich mnóstwo -gotowych do wsparcia agresora... Niejeden raz wydawało mi się, że akcja zakończy się bójką albo awanturą, ale przecież nie będziemy bić się na wakacjach, będąc w podróży w obcym miejscu i w dodatku w kraju muzułmańskim. Zastanawiałam się, do czego oni są zdolni... Obawiam się, że wiele z osób, które potraktowały nas w ten sposób, byłyby gotowe zrobić nam krzywdę.


Nasza bardzo droga kolacja w porcie rybnym w Agadirze


Mieliśmy to nieszczęście, że wybraliśmy się do Maroka w ramadanie, którym Marokańczycy tłumaczą swoje złe i agresywne zachowanie. Byliśmy świadkami ostrych bójek na ulicach medyny w Marrakeszu, podczas których obcy turyści prosili nas o trzymanie się i wycofanie razem, żeby było bezpieczniej zmyć się z danego miejsca. Kiedy przechodnie widzieli nasze zdziwione albo zestresowane miny, kiwali ze zrozumieniem głową, mrucząc pod nosem "ramadan". Słowo- klucz, będące usprawiedliwieniem dla każdego chamstwa i agresji... Jeden gość zapewniał nas, że turystów respektują i nic nam nie grozi, ale czuliśmy się mocno zaniepokojeni i nie dałabym głowy, czy nam się na pewno nic nie stanie.

Przykra sytuacja spotkała nas również podczas naszego przyjazdu do Marrakeszu, kiedy szukaliśmy zarezerwowanego riadu. Mapa poprowadziła nas wgłąb uliczek mediny (auto trzeba zostawić gdzieś za murami miasta, miejsce jest niebezpieczne i nieprzejezdne) i zupełnie niespodziewanie  znaleźliśmy się w wąskim labiryncie pełnym kramów, przechodniów, zwierząt, samochodów i motorów. Zrobiło się tak ciasno, że ludzie ocierali się o nasze auto przechodząc- a z każdym metrem było tylko gorzej. Zdecydowaliśmy, że musimy się wycofać, ponieważ robi się niebezpiecznie i nie chcemy zrobić komuś krzywdy albo porysować wynajęty samochód. Kiedy zaczęliśmy wykonywać manewr zawracania, w sekundę znalazł się koło nas chłopak, który zaczął kierować ruchem, żebyśmy mogli się odwrócić. Udało się i podszedł do szyby. Chłopaki dali mu garść drobnych, na co parsknął wrednym śmiechem, oparł się rękami o otwartą szybę i rzucił agresywne "pay!". Takiej złości i nienawiści w oczach dawno nie widziałam... Nie mieliśmy wyjścia, jak tylko dać mu więcej, ponieważ byliśmy otoczeni dziesiątkami przechodniów i motorów... 

Jadąc do Maroka musimy nastawiać się, że bezinteresowna pomoc nie istnieje- że ludzie każą sobie płacić nawet za wskazanie kierunku, radę, gest. Czułam niesmak i wielki zawód, bo nie spodziewałam się czegoś takiego. Odniosłam wrażenie, że biały turysta stoi najniżej w hierarchii. Nie raz czułam, że jesteśmy traktowani przedmiotowo, jak chodzący portfel, a nie drugi człowiek. Nie chciałabym, żeby ten post wywołał w kimś złość, czy nienawiść, ponieważ wielu Marokańczyków okazało nam wiele ciepła (np. rodzina, u której gościliśmy pod Rabatem), ale uprzedzam, że jeśli wybieracie się na wędrówkę poza hotele, to trzeba być na pewne zachowania przygotowanym. Warto być czujnym: ustalać ceny i rachunki zanim się zje, nie wjeżdżać i nie parkować w centrum miast, gdzie kręci się wiele osób, nie wjeżdżać za mury Marrakeszu autem. Oraz nie wybierać się do Maroka w ramadanie!


Krótkie podsumowanie narzekania:
  • niemal każda ulica w mieście obstawiona jest przez samozwańczych parkingowych;
  • nie wybierajcie się do Maroka w trakcie trwania ramadanu;
  • trzeba płacić za wszystko, białego kasuje się za każdą rzecz, nawet za wskazanie drogi;
  • Marrakesz królował pod względem ludzkiej agresji i chamstwa- niestety;
  • medina w Marrakeszu jest niebezpieczna: jeżdżenie po niej jest niemal niewykonalne, pieszo również należy zachować ostrożność, żeby nie być potrąconym przez motory, które pędzą pomiędzy straganami;
  • warto upewnić się, że nasze dania w restauracji są zgodne z zamówieniem; dopytać o ceny, żeby nie zapłacić dwa razy więcej (najgorsze tego typu doświadczenie mieliśmy na słynnym targu rybnym w Agadirze).

Komentarze