Bromo to jeden z setek wulkanów, jakie ma na swoim terytorium Indonezja, najbogatszy w wulkany kraj świata. Bromo jest wulkanem bardzo aktywnym, dymiącym, grzmiącym- jednym słowem żywym. Ostatnia erupcja miała miejsce w 2004 i zabiła dwie osoby. Wspinając się na niego liczysz na to, że nie wybuchnie akurat tego dnia!
Bromo leży na wyspie Jawa i ma około 2,3 tys metrów wysokości. Jego poszarpane, nieregularne brzegi nie stanowią najbardziej zachwycającego kształtu, krater nie jest piękną równą dziurą, jak wyobrażamy sobie w dzieciństwie myśląc o wulkanie. Bromo ma za to kilka plusów- wspinaczka jest dość łatwa, sprosta jej każdy turysta; niesamowity hałas i dym robią wrażenie (ryk, jakby w każdej sekundzie startował odrzutowiec), a widok rozpościerający się z brzegu krateru jest przepiękny. Dookoła rozciągają się góry i inne wulkany, ponieważ Bromo leży w kaledzie, na której ma jeszcze kilkoro starszego wulkanicznego rodzeństwa. Wśród nich to on jest najbardziej rozgadany...
|
Odpoczynek na brzegu krateru |
Dotarcie do Bromo stanowi nie lada wyzwanie, ale czytaliśmy, że jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w Indonezji, więc warto. Ponadto, nigdy nie wspinaliśmy się na wulkan. Prześledziliśmy internet w poszukiwaniu łatwiejszej, mniej męczącej drogi, ale niestety, trzeba poświęcić trochę czasu i sił, żeby dotrzeć w okolice Bromo. Zależy skąd się rusza, ale najlepszym wyjściem na dojazd z innej części Jawy jest pociąg lub prywatna taksówka. My telepaliśmy się dwoma pociągami z Yogyakarty, o czym napiszę przy innej okazji. Wrażenia były całkiem pozytywne, dworce i pociągi były w porządku, cena dobra, prędkość średnia, ale przynajmniej można było się wyspać. Docierając w okolice miasta Probolinggo mamy dwie opcje- nocować w mieście lub gdzieś na trasie w stronę wsi Cemoro Lawang. My zdecydowaliśmy się na nocleg w Probolinggo, w którym można dobrze zjeść i odpocząć przed wędrówką. Wiele osób pisało o niezapomnianych wschodach słońca na Bromo, ale my zdecydowaliśmy się ruszyć około godziny 14, żeby zobaczyć zachód słońca.
|
Wąwóz po lewej -pozostałość po lawie z poprzedniego wybuchu z 2004 |
|
Słońce zachodzi, chmury schodzą nisko- robi się zimno! |
Do Cemoro Lawang zawiózł nas wynajęty kierowca, który od początku brał udział w spisku pod tytułem "ticket ticket". Dobrze, że zapoznaliśmy się wcześniej z informacjami na temat Parku Narodowego Bromo-Semeru-Tengger, gdzie ostrzegano przed naciągaczami mieszkającymi w okolicy wulkanu. Wejście na teren parku i na wulkan jest darmowe, nie płaci się wejściówek. Należy ignorować budki biletowe, ludzi w uniformach, ludzi jadących za nami na motorach i powtarzających, jak mantrę "ticket, ticket"... Trzymaliśmy się twardo, ale gdybyśmy nie czytali o tym wcześniej, dalibyśmy się nabrać, a lokalsi chcą skasować za wejście po 60 zł, co stanowi na Jawie nie lada majątek! Nie należy się obawiać, tylko iść do przodu, żadna krzywda nas nie spotkała, naciągacze szybko odpuścili.
|
Cemoro Lawang całe w chmurach |
Schodząc w dół wioski naszym oczom ukazał się przepiękny widok: wielka księżycowa pustynia zasypana ciemnym wulkanicznym pyłem (wszystko jest okopcone po pierwszych krokach!), otoczona pasmem wulkanów, w tym dymiącym Bromo. Pustkowie. Przepiękne pustkowie, na którym mieszkają jedynie mnisi w niewielkim hinduistycznym klasztorze. Ciekawe, czy nie boją się kolejnej erupcji Bromo, bo wzdłuż ich klasztoru przebiegał spory "kanion", pozostałość po drodze, jaką torowała sobie lawa. Podobno ludzie ci to jedni z nielicznych wyznawców hinduizmu na Jawie, którzy nie zdążyli uciec na Bali po inwazji islamu na wyspę-matkę. Do dziś wyznają pomieszanie animizmu z hinduizmem, modląc się również do wulkanów. Przypuszczam, że wiedzą, jak udobruchać te bestie, skoro nadal tam mieszkają...
|
Puste ścieżki na szczyt |
Wspinaczka trwała około 1,5 godziny i nie była wymagająca. Niektórzy turyści decydowali się na podjazd motorami, konno lub jeepami, ale nie jest to konieczne, warto zrobić sobie spacer. Jak dla mnie, to zawsze lepiej pospacerować.. Wielkim plusem była ilość turystów na Bromo- było nas kilkanaście osób, nikt nie wchodził sobie w drogę, wycieczka była bardzo kameralna, można było zrobić w spokoju zdjęcia i napawać się przepięknym widokiem. Ostatni odcinek pokonuje się kamiennymi schodami, które tak naprawdę najbardziej nas zmęczyły. Na górze wrażenie jest obłędne- chodzi się po brzegu, który ma zaledwie metr, półtora szerokości. Przez chwilę osłania nas niski kamienny murek, ale wpaść do krateru jest niezmiernie łatwo! W środku huczy, kopci się... Strach patrzeć! Mijanie się może być niebezpieczne. Osobiście miałam chęć jak najszybciej stamtąd zejść, chociaż widoki były wspaniałe.
|
Wąski brzeg, po lewej krater |
Kiedy słońce zaczęło zachodzić, na wulkanie zrobiło się bardzo zimno. Zaczęliśmy schodzić w obawie, że zmarzniemy, kiedy schowa się całkowicie. Pomimo bluz i czapek marzliśmy dlatego, jeśli ktoś wybiera się na wulkan na wschód słońca powinien zaopatrzyć się w bardzo ciepłą kurtkę i zimową czapkę (którą można nabyć w Cemoro Lawang). Jazda powrotna do Probolinggo zajęła nam prawie dwie godziny.. Jak zwykle, w Indonezji trzeba się nastawić na to, że wszystko trwa, nawet niewielki dystans pokonuje się wolno. W tym wypadku było warto!
|
Profilowe z wulkanem |
Bromo- krótkie, subiektywne podsumowanie:
Cena: nie ma wejściówek, darmowe wejście na teren Parku Narodowego;
Dojazd: z Yogyakarta pociąg do Surabaya i pociąg do Prombolinggo (odpowiednio 5 i 2 godziny), samochód z Probolinggo do Cemoro Lawang ok. 1,5-2 godzin; wspinaczka ze wsi do krateru 1-1,5 godziny;
Warto zwrócić uwagę:
-naciąganie na bilety przez mieszkańców Cemoro Lawang
-ciepłe ubrania, kurtki i czapki, jeśli wchodzi się na wschód lub zachód słońca, bardzo spada temperatura.
Super podróż!
OdpowiedzUsuń