SKANDYNAWIA: nasza trasa, część 1

Skandynawia ma tyle do zaoferowania, że kawałek, który udało nam się objechać, to zaledwie mała część z ogromu przestrzeni, jaką mamy przez sobą po przedostaniu się na Półwysep Skandynawski.
Poniżej wrażenia z podróży przez odwiedzone miejsca. Być może inspiracja dla tych, którzy chcą zorganizować taką właśnie wyprawę. Część 1.




Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy pod Warszawą, skąd wypożyczaliśmy kampera. Drogę tam postanowiliśmy odbyć lądem przez Polskę, skrawek Niemiec, Danię, zachodnie wybrzeże Szwecji do Norwegii. Przez nasze niedoinformowanie nadzialiśmy się na bardzo wysokie opłaty za mosty między Danią a Szwecją (pisałam o tym w poprzednim poście, były to opłaty rzędu 180 i 470 zł). Dodając do tego paliwo i apetyt naszego pojazdu, drogę z powrotem odbyliśmy promem z południa Szwecji (Ystad) do Świnoujścia (cena promu wyniosła ok. 900 zł za samochód i 6 pasażerów). Jadąc tam postanowiliśmy, że pierwszym przystankiem w godzinach porannych będzie Kopenhaga, gdzie zamierzaliśmy zjeść śniadanie i trochę pozwiedzać.


Pod ratuszem w Kopenhadze

Kopenhaga to półmilionowe miasto położone na wyspie połączonej kilkoma mostami z innymi wyspami i stałym lądem. Przyjechaliśmy w sobotę, więc nie było problemu z ruchem, ulice były puste i bez problemu znaleźliśmy parking w centrum w odległości małego spaceru od głównych atrakcji miasta. Mimo weekendu parking był płatny, dwie godziny postoju kosztowały nas ok. 16 zł. W odróżnieniu od ruchu samochodowego, po uliczkach starówki przemieszczało się sporo osób, turystów i Duńczyków robiących zakupy. Nie chciałabym skupiać się na konkretnych zabytkach, ale na ogólnym klimacie miasta, który nie zrobił na nas najlepszego wrażenia. Po pierwsze z powodu uderzającego połączenia zabytków z nowoczesnymi, klocowatymi budynkami, które przeplatają się w stolicy Danii bez ładu i składu. W jednym sąsiedztwie znajdziemy tu dawne zabudowania nabrzeżne (szynki, magazyny) i bezkształtne apartamentowce ze stali i szkła. Po drugie, Kopenhaga robi przygnębiające wrażenie ze względu na bure kolory zabudowań, brakuje kolorów, które nadałyby miastu życia. Jak dla mnie jest to dość posępne, portowe miasto z kilkoma ciekawszymi budowlami (np. ratusz, pałac królewski). Centrum można zwiedzić pieszo, klucząc między uliczkami pełnymi kamienic.


Centrum Kopenhagi- kamienice


Nowoczesne zabudowania w Kopenhadze

Z Kopenhagi ruszyliśmy mostem do Szwecji i dalej w kierunku Goteborga. Drogi w Szwecji są świetne, sieć autostrad pozwala na szybkie przemieszczanie się po kraju (w odróżnieniu od Norwegii). Wieczorem zdecydowaliśmy się na znalezienie pierwszego dzikiego noclegu i zupełnie przypadkiem zjechaliśmy z autostrady w okolicy Fjällbacki, znanej z kryminałów Camilli Lackberg. Miasteczko jest przepiękne, położone kaskadowo na skałkach nad morzem, które porośnięte są dziesiątkami kolorowych domków (głównie w kolorze czerwieni angielskiej). My zatrzymaliśmy się w kolejnej, jeszcze mniejszej wsi, Kampersvik, gdzie bez problemu znaleźliśmy kawałek miejsca pod lasem obok szkoły do rozbicia swojego biwaku. Szwedzkie wioski są jak z obrazka... Praktycznie nie widzieliśmy zaniedbanych posesji, czy domów, a co najważniejsze- wszystko tworzy spójną całość, architektura jest charakterystyczna i piękna w swej prostocie. Szwedzi dbają o detale.


Centrum Kampersvik, zachodnia Szwecja

Piękne detale szwedzkich domów


Możliwość zatrzymywania się w dowolnym miejscu jest wyjątkowym doświadczeniem, dającym poczucie wolności, jakiej w Polsce często nam brakuje. Podczas całej wyprawy spaliśmy w kilku miejscach na dziko i ani razu nie czuliśmy zagrożenia, czy strachu, ta forma podróżowania jest w Skandynawii bardzo popularna, nie raz mijaliśmy inne kampery zaparkowane w głuszy, czy koło punktów widokowych. Inną sprawą jest poszukiwanie idealnego miejsca- nie wszędzie znalezienie kawałka dla siebie jest możliwe, problemy mieliśmy szczególnie na południu Szwecji na wybrzeżu, gdzie każdy kawałek plaży zagospodarowany jest przez domki lub rezerwaty z zakazem biwakowania. Przy drogach ciągną się niewielkie rowy, które uniemożliwiają postój, a mieszkańcy szczególnie chronią swoją prywatność. W przypadkach beznadziejnych (przydarzyło się to raz podczas całej podróży) pozostaje stacja benzynowa. Pozytywnym aspektem jest to, że przy każdej dostępne były wszystkie udogodnienia dla podróżnych, osobne parkingi nieco na uboczu, żeby nie dokuczał hałas z drogi, łazienki, stoliczki itd.


Mapka naszej trasy

Kolejnego dnia przekraczaliśmy granicę szwedzko-norweską, płaskie, rolnicze tereny zmieniły się powoli w góry poprzecinane licznymi tunelami. W końcu wdrapaliśmy się na płaskowyż Hardangervidda, który stanowi dumę i jeden z symboli Norwegii. Przemierzenie tych surowych pustkowi zajęło nam praktycznie cały dzień. Nie odstępowała nas mżawka, temperatura drastycznie spadła i po raz pierwszy w życiu oglądaliśmy śnieg w lipcu. Mijaliśmy pojedyncze domy i dacze, domki z tradycyjnie porośniętymi dachami, niezliczone jeziora i karłowate rośliny smagane nieustannie wiatrem i deszczem. Podobno płaskowyż stanowi tereny polowań na łosie, ale nam nie udało się żadnego spotkać.


Surowy krajobraz płaskowyżu
Tradycyjne domy z porośniętymi trawą dachami

Płaskowyż i towarzyszący nam deszcz


Komentarze