KAMBODŻA: z północy na południe

Przeprawa przez Kambodżę to nie lada wyzwanie. Zaskoczyła nas wszystkim - niestety na minus. Po dotarciu do celu mieliśmy ochotę kupić sobie popularne tam koszulki "I survived in Cambodia". Mają poczucie humoru...




Kiedy kilka miesięcy wcześniej siedzieliśmy beztrosko w Polsce i planowaliśmy kolejne etapy naszej egzotycznej wyprawy, zupełnie nie spodziewaliśmy się, że jedne z najbardziej dramatycznych i beznadziejnych momentów będą miały miejsce w trakcie przejazdu ze Siem Reap do Sihanoukville i z Sihanoukville do Phnom Penh. Po zwiedzaniu Angkor chcieliśmy zobaczyć nieco więcej, niż przecięty turysta, który wpada do Kambodży na lotnisko w Siem i wylatuje zaraz po zwiedzaniu, ale też odpocząć na kambodżańskim wybrzeżu. 


Mapa drogowa Kambodży

Kiedy zaczęliśmy wgłębiać się w kolejne strony poświęcone podróżowaniu po kraju, pewne fakty nieco nas dobiły. Po pierwsze, praktycznie nie ma kolei, ponieważ trasy, które istnieją zostały wybudowane za czasów, kiedy Kambodża należała do francuskich Indochin. Z racji ich dramatycznego stanu i braku renowacji, kursowanie pociągów zostało zupełnie zawieszone w 2009 roku! Szok. Nic dziwnego, że na oficjalnej stronie Royal Railways nie umiałam znaleźć rozkładu, a jedynie informacje dla inwestorów... Kolejnym środkiem lokomocji, jaki braliśmy pod uwagę był samolot, ponieważ  przy niewielkim Sihanoukville dopatrzyliśmy się maleńkiego lotniska. Siem Reap i wybrzeże dzieli 550 km, więc loty trwają niecałą godzinę. Kiedy zobaczyłam, jakie linie lotnicze kursują na tej trasie, szybko zrezygnowałam. Do wyboru mieliśmy jedynie dwie kambodżańskie linie, których flota pamięta chyba czasy Czerwonych Khmerów, które należą do czarnej listy najgorszych linii lotniczych świata... Nie miałam ochoty na tak ekstremalne doznania, szczególnie że za tą wątpliwą przyjemność trzeba było całkiem sporo zapłacić.



Bayon Airlines? No, thank's ;)

Standardowym środkiem lokomocji są autokary, które kursują między największymi miastami Kambodży. Przejazd pomiędzy wspomnianymi miastami kosztował od 17-35 USD i planowo miał trwać 12 godzin...W przewodniku wyczytaliśmy, że nie poleca się przejazdów nocnych, ponieważ drogi nie są wcale oświetlone (a później zobaczyliśmy, że momentami wcale ich nie ma, znikają...), a kierowcy nie zachowują żadnych środków ostrożności. Dwa lata wcześniej wybraliśmy się w taką podróż z wybrzeża w Wietnamie do Sajgonu (ok. 200 km), autokar miał jechać 4 godziny, a jechał 7, więc wiemy, jak bardzo można ufać azjatyckim rozkładom jazdy (oczywiście poza Japonią). Jestem pewna, że ich 12 godzin spokojnie przeciąga się do 14, szczególne na tak długim dystansie. Co więcej, zaskoczył nas skąpy rozkład jazdy, do wyboru mieliśmy tylko jeden kurs lub połączenie z przesiadką w Phnom Penh (czyli plus kilka kolejnych godzin...). Ostatnią opcją, na którą po burzliwej debacie się zdecydowaliśmy, była prywatna taksówka. Wytargowaliśmy przejazd za 120 USD, ale było nas czworo, więc do opcji autobusowej musieliśmy dopłacić niewiele. Taryfy w Kambodży są bardzo wygodne, ponieważ w większości są to ogromne, sprowadzane z USA suvy, a poza tym nie jest się ograniczonym rozkładem. No i jadą krócej, bo zapowiadali, że już po 7 godzinach będziemy na południu... Jak się poźniej okazało, wcale nie było tak kolorowo. This is Cambodia!


Widoki po drodze, w tle Góry Słoniowe

Kierowca podjechał po nas punktualnie, ucieszył nas spory i wygodny lexus i zaraz po śniadaniu wyjechaliśmy radośnie ze Siem Reap. Droga za Siem była jako taka- jednopasmówka z poszarpanym poboczem, na której ruch był umiarkowany, przeważały motorki, ciężarówki transportujące dosłownie wszystko i suvy takie, jak nasz. Przypuszczamy, że większość z nich przewoziła turystów takich, jak my, ponieważ khmerowie nie przemieszczają się za bardzo po kraju. Przeciętny człowiek spędza większość życia w jednym miejscu, zwykle miejscu urodzenia, więc kiedy pytano nas skąd przyjechaliśmy, ludzie przecierali oczy ze zdumienia, że jechaliśmy aż ze Siem Reap. To zupełnie inny punkt widzenia -tak, jakby w Europie ktoś powiedział, że przyjechał z innego kontynentu. Już po pół godziny jazdy nasz nieanglojęzyczny kierowca zatrzymał samochód na poboczu i otworzył maskę. Zamarliśmy, bo z lexusa zaczęło się strasznie kopcić... Facet patrzył na silnik, jakby kompletnie nie miał pomysłu, co z tym zrobić. Potem podjechał kolejny gość i też patrzył do środka, w końcu wsiedli na motor, nasz kierowca uśmiechnął się do nas i odjechał bez słowa. Co miał powiedzieć, skoro nie rozumiał pytania what's your name? Nieco zaniepokojeni usiedliśmy w kucki pod drzewem pod czyimś płotem na czerwonej ziemi i zastanawialiśmy się, kiedy po nas przyjadą. Istna komedia, ponieważ stanowiliśmy dla lokalsów nie lada atrakcję. Każda przejeżdżająca osoba gapiła się na nas z otwartą buzią. :) W końcu facet wrócił targając ze sobą zgrzewkę małych wód mineralnych i zaczął wlewać je do chłodnicy. Po jakimś czasie ruszyliśmy dalej, modląc się, żeby to pomogło naszemu rumakowi...


Reanimacja pierwszego lexusa

Szkoda marnować czas, skoro kierowca zniknął i nie wiadomo kiedy wróci :)


Zepsute auto było jednym problemem, kolejnym był stan dróg, którymi jechaliśmy. Jest ich tak mało, że nie mieliśmy wyboru i musieliśmy jechać do Sihanoukville przez Phnom Penh -nie dało się go ominąć. To zaskakujące, że dwa najważniejsze ośrodki tego kraju, czyli największa atrakcja turystyczna oraz jego stolica nie mają normalnego połączenia drogowego. Miejscami wjeżdżaliśmy w pola, w innych miejscach jechaliśmy placem budowy między koparkami i ciężarówkami z piaskiem, we wioskach i miasteczkach przeciskaliśmy się przez setki motorów, na których jeździły całe rodziny z pakunkami... (niesamowite, ile się mieści na taki skuter!) Przemierzając Kambodżę odnosi się wrażenie, że cały kraj jest w budowie (hehe zupełnie, jak przez Euro Polska w budowie), jakby khmerowie nadrabiali te wszystkie lata skradzione im przez krwawe rządy komunistów, kiedy sąsiedzi znacznie im odskoczyli. Kiedy mijaliśmy pola, dobijające było to, że nigdzie nie widzieliśmy maszyn rolniczych -ludzie pracowali sami lub ze zwierzętami, jak dawno już nie pracuje się u nas. Przypomnieli mi się Chłopi.


Praca w polu

Droga między Siem Reap a Phnom Penh, a raczej brak drogi...


Niestety, droga krajowa wpada prosto w Phnom Penh, do którego dotarliśmy po 5 godzinach jazdy i gdzie traci się niesamowicie dużo czasu. Stolica jest zakorkowana (jak wszystkie stolice?), wielkością przypomina Warszawę (każdy wie, jak wygląda ruch w Warszawie), ma 2 miliony mieszkańców. Zobaczyliśmy sporo bałaganu, dziesiątki sklepików i kramów, tysiące skuterków, samotnie stojące wieżowce (jest ich w Phnom niewiele), ale również wspaniale wyglądające rezydencje. Samo Phnom zwiedziliśmy później, po powrocie z wybrzeża. W pewnym momencie nasz kierowca zatrzymał się i pokazał nam, że mamy wyjść z auta. Nieco się zdziwiliśmy i zaczęliśmy tłumaczyć, że zapłaciliśmy za przejazd dalej, aż do Sihanoukville, ale okazało się, że nic złego się nie dzieje, po prostu zmieniono nam samochód i kierowcę. Mr. Lux był młody, ciekawy swoich pasażerów i na szczęście, znał podstawy angielskiego, co pozwoliło nam dowiedzieć się co nieco o okolicy i życiu kambodżańskiego taksówkarza. Później okazało się też, że na drodze był z niego prawdziwy szatan, wyprzedzał na czołówkę uciekając na nasz pas przed dżipami i ciężarówkami w ostatnim momencie i pruł najszybciej ze wszystkich. Nawet osoby niewierzące podjęły się modlitwy. Co ciekawe, przedmieścia Phnom Penh ciągną się niemiłosiernie długo, jedzie się w masie pojazdów, jest ciasno, tłoczno i niebezpiecznie. Dopiero po godzinie wydostaliśmy się za miasto, gdzie nie było zabudowań.


Ruch w Phnom Penh


Ulice Phnom Penh


Droga między Phnom Penh a Sihanoukville była o niebo lepsza, niż wcześniejszy odcinek, ponieważ była w całości pokryta asfaltem. Doceniliśmy to! Mr. Lux wytłumaczył nam, że jest to spowodowane koniecznością dobrego połączenia stolicy z portem, skąd transportowane są wszystkie towary, Przy okazji, w Sihanoukville mieści się browar ukochanego khmerskiego piwa, które jest (jak głosiły plakaty) dumą Kambodży. Piwo nazywa się oczywiście Angkor, jak wszystko, co najcenniejsze w tym kraju. Całkiem smaczne, przypomina nasze piwa. Na tym odcinku drogi mieliśmy również przygodę z autem -kawałek za stolicą wjechaliśmy na gwóźdź i złapaliśmy gumę, z czym kierowca poradził sobie dość szybko. Kolejny postój na czerwonym poboczu i znów mknęliśmy przed siebie. Minęło tak dużo czasu i tyle się działo, że byliśmy już całkiem wyluzowani i obojętni. Nie ruszyło nas to. Do Sihanoukville dojechaliśmy po 10 godzinach, padnięci, ledwo żywi (szczęśliwi, że wciąż byliśmy w jednym kawałku!) i kompletnie zdegustowani stanem transportu w tym kraju. Naprawdę, nie polecam! Moja opowieść była momentami żartobliwa, ale trzeba pamiętać o tym, jak wiele osób ginie na kambodżańskich drogach. Wypadki są na porządku dziennym, nie przestrzega się żadnych zasad bezpieczeństwa, a wizyty w kambodżańskim szpitalu nie życzę nikomu. Na szczęście, nie mieliśmy okazji tego oglądać, ale informacje w przewodnikach i na internecie są przerażające.


Oto, co kambodżańskie drogi robią z oponami


Reanimacja drugiego lexusa i bardzo zmęczeni turistas


W końcu na plaży w Sihanoukville!


Kambodża- przeprawa przez kraj- krótkie subiektywne podsumowanie:

Czas potrzebny na przejazd przez Kambodżę z Siem do Sihanoukville: minimum 10 godzin
Ceny: 
-kolej- brak
-samolotem -ok. 500 zł i w górę
-autokarem -od 17 USD w górę
-taksówką 120 USD
Na co warto zwrócić uwagę:
-warunki na drogach są ekstremalne, jedne z najgorszych na świecie
-przestrzega się przed jazdą nocą
-bilety na wszystkie rodzaje transportu można kupić we wszechobecnych agencjach turystycznych -niestety wymaga się przedpłaty, nawet przy dużych kwotach, jak w przypadku taksówki


Komentarze

Prześlij komentarz