PULAU PINANG (PENANG): perła straciła blask

Malezyjska wyspa Penang to jeden z najważniejszych regionów państwa: turystyka i przemysł powodują, że na niewielkiej powierzchni (połączonej na stałe z lądem pięknym 13-kilometrowym mostem) kłębią się tabuny ludzi. Przyglądając się bacznie większym i mniejszym miejscowościom szybko dochodzi się do wniosku, że czasy świetności tego miejsca należą do przeszłości. Penang tradycyjnie nazywany perłą orientu stracił już swój blask.



Po kilku męczących dniach spędzonych w biegu zaplanowaliśmy wypoczynek w Malezji, gdzie mieliśmy zebrać siły do dalszej podróży. Penang wybraliśmy z kilku powodów. Po pierwsze, w grudniu ma się ograniczone pole manewru- w całej wschodniej części Malezji pada, więc te tereny odpadają i pozostaje część zachodnia, na południe od Tajlandii. Rok wcześniej spędziliśmy fantastyczne wakacje na wyspie Phuket, więc kusiło nas, żeby i tym razem wypocząć na jednej z wysp. Peneng polecano ze względu na piaszczyste plaże, dobre skomunikowanie z innymi miastami regionu, Georgetown (stolica wyspy), które znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.

Na Penang dostaliśmy się bezpośrednio z Singapuru (bilet lotniczy kosztował ok 150 zł). Pytanie celniczki o to, gdzie znajduje się Polska -bezcenne:) Niestety wylądowaliśmy w środku nocy, więc pojawił się problem z komunikacją i byliśmy zmuszeni wziąć taksówkę. 30 km przez całą wyspę (lotnisko znajduje się na południu, a my mieszkaliśmy na północnym cyplu w miejscowości Batu Ferringhi) nocną taryfą wyniosło ponad 60 zł. Już na pierwszy rzut oka Malezja okazała się być droższa od Tajlandii, choć jakość usług, czystość, widoki są o wiele mniej warte... Nie dość, że po zabudowaniach widać było, że ich najlepsze lata już minęły (wszystko jest dość przestarzałe), to największym ciosem było dla nas zanieczyszczenie. Nie było mowy o kryształowej wodzie – woda w cieśninie Malakka jest mętna, brudnawa. Plaże są co prawda piaszczyste, ale również niezbyt czyste. Pokryte gęstym lasem pagórki okalające miejsca wypoczynku upstrzone są betonowymi blokami rodem z PRLu. Jak dla mnie nawet piękne strzeliste palmy nie ratują widoków.




Podobnie, jak w Tajlandii, zdecydowaliśmy się na wypożyczenie skutera. Po pierwsze, wypożyczalni jest o wiele mniej- nie ma konkurencji, więc ceny są dość wysokie (40-50 zł za dzień), a po drugie, połowa wyspy stoi non stop w korku. Co prawda, początkowo cieszyliśmy się wolnością, pędząc północnym wybrzeżem, gdzie nie spotykaliśmy zbyt wielu ludzi. Tą część wyspy pokrywają gęste lasy, między którymi widzieliśmy pojedyncze zabudowania i kilka plantacji owoców, ale podróżując na południe wpakowaliśmy się w niesamowite korki. Nawet skuterem nie dało się przecisnąć szybciej (połowa osób porusza się właśnie tym środkiem lokomocji), więc namęczyliśmy się stojąc wśród oparów, w niesamowitej duchocie. Problemem okazało się również znalezienie jakiejkolwiek stacji benzynowej – przez długi czas jechaliśmy z duszą na ramieniu, obawiając się, że utkniemy. Początkowo planowaliśmy wypożyczenie skutera na kilka dni, ale okazało się, że jeden jest wystarczający, żeby zobaczyć większość i wrócić z poczuciem zawodu.

Nie chciałabym pisać jedynie negatywnych rzeczy na temat wyspy Penang, więc przejdę do tego, co na długo zostanie w naszych sercach. Malezyjska kuchnia podbiła je na całego! W niemal każdym przewodniku można przeczytać, że Penang jest najlepszym w kraju miejscem, gdzie skosztujemy malezyjskich specjałów i ta informacja okazała się jak najbardziej prawdziwa. Jedzenie było fantastyczne począwszy na dobrej klasy restauracjach, jak i przydrożnych budach, które oferują świeże, pachnące produkty. Królują owoce morza, ich ceny są rewelacyjne, naprawdę wszystko smakuje... Nowym doświadczeniem był dla nas hawker, który jest dość powszechny w Malezji. Polega to mniej więcej na tym, że na sporym placu na środku rozłożone są plastikowe stoliki i krzesła, a dookoła znajdują się budki z różnego typu kuchniami (od chińskiej, przez malezyjską, po kebaby itd.). Przy osobnym straganie kobiety obierają owoce i wyciskają świeże soki z kilkunastu różnych gatunków owoców -cena za kubek to około 3 zł. Dania ze świeżych ryb i owoców morza to około 20-30 zł. Popularne są znane również w innych miejscach Azji satay'e, czyli nabite na patyki kawałki wołowiny lub kurczaka grillowane na świeżo i podawane z fenomenalnym sosem orzechowym (cena za 10 sztuk ok. 8 zł). Początkowo nie byłam przekonana do jedzenia w hawkerze- harmider, mnóstwo ludzi, dym, dziwne zapachy, gotowanie na powietrzu, szwędające się między stolikami koty... Nie wyglądało to apetycznie, ale opinie na forach internetowych były zgodne. Zaryzykowaliśmy i szczerze mówiąc, do końca pobytu jadaliśmy już tylko tam. Rewelacja!

Satay
Krewetki 


Kilka słów o stolicy wyspy, mieście Georgetown, które reklamowane jest jako wart zwiedzenia zabytek światowej klasy, dziedzictwo i tak dalej... Z tego, co wyczytałam, jest to pierwsze miejsce Malezji, które zostało skolonizowane, więc część zabudowań pamięta czasy kolonialistów. Niestety, zaledwie kilka budynków odświeżono, reszta jest niesamowicie brudna, szara, rozsypująca się. Spacer po Georgetown nie należy do przyjemnych, nad miastem unosi się smród spalin, jest mocno zakorkowane. Jedyne, co wygląda interesująco, to kompletna mieszanka kulturowo-religijna. W jednym sąsiedztwie możemy zobaczyć świątynie hinduskie, buddyjskie, chrześcijańskie i oczywiście meczety, które de facto dominują. W centrum znajduje się nie tylko China Town, ale również Little India z niezliczonymi sklepikami i unoszącą się nad nimi hinduską muzyką. Zainteresowani mogą zaopatrzyć się w stroje rodem z Bollywood.


Meczet w centrum Georgetown

Little India w Georgetown


Transport (poza taksówkami) jest tani. Cena biletu zależy od strefy, do której chce się pojechać. Bilety zaczynają się od 1,50 zł do ok 4 zł, więc warto korzystać. Z drugiej strony, należy uzbroić się w cierpliwość, bo autobusy miejskie jeżdżą bardzo wolno, przystanki są co 200 metrów, więc de facto non stop się zatrzymują. No i wiele czasu marnujemy w korkach. Na lotnisko wracaliśmy busem (ok 30km) i zajęło nam to... niemal 3 godziny! Całe szczęście, że mieliśmy spory zapas czasu. Innym problemem są rozkłady jazdy- na niektórych przystankach nie ma ich wcale, jeśli nie wysiada się w bardzo charakterystycznym miejscu, to ciężko rozeznać, gdzie się jest. W autobusach nie ma żadnych komunikatów.

Komunikacja na Penangu


Warto zaznaczyć, że w Malezji dominuje islam, co ma znaczny wpływ na klimat miejsca. Brakuje tu tajskiego luzu i swobody, przyzwyczajone do wakacyjnych strojów Europejki muszą liczyć się z nieprzychylnymi spojrzeniami zasłoniętych szczelnie kobiet, nie można pozwalać sobie na zbyt wiele. Choć ostatnio do Polski docierały informacje na temat prześladowań Chrześcijan w Malezji, Penang to miejsce turystyczne, w którym można czuć się bezpiecznie. Co ciekawe, w wszystkie miejsca dostosowane są dla rodzin z dziećmi -jedyne bezdzietne pary (jak my) pochodziły właśnie z Europy lub Australii. Niezły kontrast kultur- ludzie w naszym wieku pochodzący z Azji mają już minimum po parce. Ciśnie się na myśl smutna prawda, że jeśli się nie postaramy, to niedługo znikniemy;)



Penang – krótkie subiektywne podsumowanie:

Ceny: średnie; noc w hotelu 4-gwiazdkowym ok 100 zł, posiłek 10-30 zł, świeży sok 3 zł, drink ok 10-12 zł, wypożyczenie skutera wodnego 70 zł/ 15min/ 2os, wypożyczenie skutera ok 45 zł/ dzień, tanie paliwo, bilet komunikacji od 1,50- 4 zł; łatwo się przelicza, bo niemal 1:1
Język angielski: powszechny, ale na średnim poziomie
Wiza: obywatele UE nie potrzebują wizy do Malezji
Czas potrzebny do zwiedzenia wyspy: 3-4 dni
Na co zwrócić uwagę: oczywiście pogoda- konieczne dokładne sprawdzenie, kiedy pada; atmosfera podobna do tych, jaką znamy z krajów arabskich, sklepy, usługi nieczynne w godzinach modłów



Komentarze